W zmiksowanym rasowo, mentalnie i etycznie Albionie Johnny English potrafi wyciągać łeb z kufla piwa i wyrwać swój kraj z okowów Unii Europejskiej, gdy w tym samym czasie owinięty biało-czerwonym szalikiem Jan Kowalski, zawsze stojący na baczność przy dźwiękach hymnu narodowego – czapkuje niezmiennie reżimowi, który z utrzymania Polski w brukselskiej niewoli uczynił kwintesencję swojej polityki. Takie przykłady można mnożyć niemal w nieskończoność.
To prawda, że cała Europa jest dziś wielkim szambem pseudocywilizacyjnym, ale prawdą jest i to, że przeciwko liberalnej akcji pojawia się masowa narodowa reakcja. Niemal wszędzie – poza Polską. My tego nie potrzebujemy, jesteśmy ponad to, bo my mamy przecież i dawną chwałę, i wieczne cierpienie. Mamy Wiktorię Wiedeńską, walkę z „polskimi obozami” i „banderowcami”, mamy „wyklętych”, którzy – jeśli wierzyć w dosłowność współczesnego przekazu – wcale nie walczyli o Polskę, tylko o to, żeby być przez czerwonych wyklętymi (inaczej przecież funkcjonowaliby w świadomości narodowej jako „niezłomni” w swych czynach i dążeniach).
No i każdego listopada mamy też swoje marsze ku czci Niepodległości, tej z roku 1918, rzecz jasna. Ogromne marsze, jedne z największych w Europie, niekiedy nawet objęte patronatem przez instytucjonalnych wrogów niepodległości jako takiej. Czasami nawet z husarzami na koniach. Bo tak ładnie wyglądają w telewizji, a serce wtedy rośnie, że hej!
Fragment artykułu Adama Gmurczyka "Bezhołowie". Całość w Dzienniku Narodowo-Radykalnym Nacjonalista.pl i w kwartalniku "Szczerbiec" nr 155 - szczegóły wydawnictwa TUTAJ.