Publicystyka współczesna, zwłaszcza narodowo-demokratyczna, podkreślała często konieczność oderwania się duchowego od czasów niewoli, przypomnienia sobie, że Polska rozpoczyna się nie od Nocy Listopadowej, lecz blisko dziewięćset lat wcześniej. Hasło to słuszne, bo niepodległe państwo, żyjące wspomnieniami okresu, kiedy go nie było, byłoby czymś paradoksalnym. Ale w haśle tym dźwięczy nieco nuta walk orientacyjnych, dźwięczy ona i w stanowisku przeciwnego obozu, który święci wciąż w kółko obchody listopadowe i styczniowe. Spór to przemijający. Niewątpliwie poczucie związania z całością historii narodowej zwycięży nad wspomnieniami niewoli. Ale co robić, jeśli z prawdziwych tradycji „przedrozbiorowych” poza kawalerią nic prawie nie przetrwało? Czy sztucznie hodować tradycjonalizm?
Usiłowania takie istnieją. A ponieważ trudno nawiązać tradycję do całości ośmiuset lat życia państwowego, ponieważ dotąd nie umieliśmy wyciągać syntezy z dziejów Polski, a tym bardziej uchwycić cech charakterystycznych narodu w jego wszechstanowej i wielowiekowej całości, ludzie, których kwietyzm myślowy skłania do pójścia linią najmniejszego oporu, poddają się urokowi Rzeczypospolitej szlacheckiej, XVI i XVII stulecia. Zapewne dużo jest istotnego bohaterstwa w walkach Rzeczypospolitej, każdy pochyli z czcią głowę przed wielkimi duchami Żółkiewskich i Czarnieckich, a krytyka szkoły krakowskiej, zatruwająca nas jadem zwątpienia, musiała obudzić reakcję. Sienkiewicz pisał Trylogię dla pokrzepienia serc i spełnił przez to – cokolwiek by o nim pisano – wielkie zadanie w czasach niewoli, a i dziś nie przestaje być pożytecznym źródłem wzruszeń patriotycznych jak sui generis psychiczne przysposobienie wojskowe. Ale nie wynika stąd, aby na dzieje Polski patrzeć przez pryzmat Sienkiewicza...
Całość w Dzienniku Narodowo-Radykalnym Nacjonalista.pl