Odsłona czwarta. Duszniki Zdrój, 22-26.08.2003 r.

Spotkania członków Narodowego Odrodzenia Polski w Dusznikach Zdroju stały się już tradycją. Również i w tym roku odbył się Międzynarodowy Rewolucyjny Obóz Trzeciej Pozycji, tym razem już czwarty.

 

Duszniki Zdrój to mała miejscowość w Kotlinie Kłodzkiej, perfekcyjne miejsce na wakacyjny wypoczynek po roku ciężkiej pracy. Okolice miasteczka nie skąpią turystycznych wrażeń, w kilku lakonicznych słowach rzec można, że jest co zwiedzać, a to nacjonalistom z NOP odpowiada bardzo.

 

Obóz właściwie rozpoczął się w piątek wieczorem, o tej porze bowiem większość uczestników dotarła już do Dusznik. Krótkie powitanie i przedstawienie planu obozu było również znakiem do rozpalenia ogniska, przy którym narodowcy tej nocy siedzieli do białego rana. Poświęcali się rozmowom z tymi, którzy są towarzyszami walki od lat i nawiązywaniem znajomości z tymi, którzy towarzyszami walki stali się dopiero w ciągu ostatniego roku. Piątkowe ognisko było momentem narodzin wesołości, która uczestników obozu opuściła dopiero w momencie pożegnań.

 

Sobota „rozpoczęła się” o godzinie 10.00. O tej porze, w myśl wcześniejszych ustaleń, wszyscy mieli być gotowi do wymarszu. Celem pierwszej wyprawy było podbicie ruin zamku Homola. Osobnicy, którym wyczerpująca wspinaczka na górę nie dała wystarczająco w kość, wdrapali się jeszcze na szczyt wieży (czy raczej pozostałości po niej). Ci natomiast, którzy nie ufali swoim nogom, a konkretniej ich zdolności do długiego górskiego marszu, mogli pozostać w obozowisku i tam wziąć udział w rozgrywkach w siatkówkę, na których emocji również nie brakowało. Pora popołudniowa przeznaczona była na samodzielne zwiedzanie samych Dusznik, poszukiwanie obiadu etc. - zaś fanatycy militaryzmu ruszyli na swoją paintball?s war. O godzinie 17.00 rozpoczął się turniej strzelecki (strzelaliśmy z wiatrówek do puszek niewyobrażających nic ponad puszki, nikt z nas bowiem nie wie, jak wyglądają redaktorzy tygodnika Wprost), a raczej jego pierwszy etap, który wyłonił uczestników finałowego pojedynku planowanego na niedzielę. Okazało się, że najlepszymi strzelcami byli najmłodsi uczestnicy, choć i „stare koszule” strzelały nienajgorzej. Jednak to dwójka najmłodszych strzelała tak bezbędnie, że nie pozwoliła żadnej puszce ujść cało.

 

Około godziny 19.00 prezes Adam Gmurczyk przybliżył sytuację polityczną i określił strategię najbliższych działań NOP. W nadchodzącą noc weszliśmy wieczorem poetyckim Marka Zacharyasza. Potem było ognisko, przy którym „nopki”, smażąc kiełbaski, popijając piwko i inne napoje, dyskutując, może nieco mniej, niż w piątek, bo w rozmarzeniu, również i tej nocy siedzieli do białego rana.

 

Niedziela była, zgodnie z Bożymi przykazami, dniem wypoczynku, jednak był to wypoczynek bardzo aktywny. O godzinie 9.15 wszyscy (no, prawie wszyscy) uczestnicy obozu wyruszyli w kierunku Muflonu. Tam, zaprzyjaźniona z nami ekipa zajmująca się sportami ekstremalnymi, urządziła małpi most i zjazdy na linie. Choć emocji towarzyszących wiszeniu kilkanaście metrów nad zboczem góry nie da się opisać, trzeba podkreślić, że nikt nie stchórzył i nawet narodowo-radykalne niewiasty oddały skok w przepaść. Niektóre z nich takich skoków oddały nawet kilka! Rozpaleni emocjami narodowcy wrócili na teren obozowiska, by tam wziąć udział we Mszy Świętej Wszechczasów. Dla niektórych było to bezprecedensowe doświadczenie, jednak należy powiedzieć, że dla większości członków NOP tradycyjna Msza Święta to już norma - debiutantów było niewielu. Widać tu efekt formacji duchowej NOP.

 

Szczególnie ujmujące było kazanie kapelana NOP, ks. Macieja, w którym kapłan podkreślił łączność narodowego odrodzenia Polaków z odrodzeniem katolicyzmu. Nie da się, zauważył, oddzielić pojęcia polskości od pojęcia wiary. Widać to nawet w postawie naszych wrogów: atak na naród zawsze połączony jest z atakiem na wiarę. Katolicyzm nie jest bowiem, jak chciałoby wielu, tylko dodatkiem do polskości.

 

Po Mszy i długich rozmowach z księdzem odbyła się? loteria. Ci, którzy nabyli losy (wyjątkowo sprawnie rozprowadzane przez działaczy łódzkiego NOP), mieli okazję do wygrania różnych ciekawych nagród. Można więc było, przy dużej dozie szczęścia otrzymać zdjęcia (nie pornograficzne, lecz równie mało atrakcyjne) pewnej, powszechnie znanej w kręgach internetowych, niewiasty z Mazur, książkę o diabłach, historię pizzy itp., ale nie zabrakło nagród naprawdę wartościowych, takich jak na przykład pierwszy kolorowy plakat NOP jeszcze z czasów komunizmu, z roku 1988. Przy okazji loterii odbyło się wręczenie tzw. „żółtych kartek”. Choć ogół zachowywał się wzorowo, to dwóm członkom zdarzyło się wykroczenie względem regulaminu obozu. Wszyscy chętnie wybaczyli gagatkom, lecz poczucie sprawiedliwości nakazywało ukaranie winnych. Wręczono im więc książki Romana i Macieja Giertychów z nakazem przymusowej lektury. Kara zadziałała wychowawczo, bo nikt nięcej nie próbował już grzeszyć.

 

Po loterii odbył się finał turnieju strzeleckiego. Zwycięzcą okazała się jedna z najmłodszych uczestniczek, Sylwia. Utarła nosa wszystkim zarozumiałym wapniakom i męskim szowinistom, pokazała, że płeć piękna też strzelać potrafi. I w dodatku bardzo to lubi. Dzień zakończył, tradycyjny już na tym obozie, wieczorny wykład, ognisko, rozmowy i występ Slavka i Tomasa, naszych przyjaciół z Czech, przygotowujących się właśnie do wydania płyty.

 

W poniedziałek obozowicze podzielili się na dwie grupy - jedna wybrała się w Góry Stołowe, druga poważnie przyłożyła się do rozgrywek w siatkówkę. Podczas zawodów ponownie okazało się, że „nowe koszule” są sprawniejsze od tych nieco starszych, bowiem pojedynek młodszych działaczy z tymi, którzy dźwigają spory już bagaż doświadczenia zakończył się wynikiem 3:1. Mecz obfitował w wiele efektownych zagrań i jego poziom dziwił nawet samych graczy.

 

Po meczach (pojedynek „młodych” i „starych” był tylko jednym z kilku) nastał czas biesiady, bowiem zaprzyjaźniony z nami i wielce nam życzliwy przyjaciel z Ameryki, pan Ryszard, zafundował nam prosię. Biesiada ponownie - mimo że nieco wcześniej zaczęta - trwała do późnej nocy.

 

Poniedziałkowy wieczór był jednak momentem pierwszych pożegnań i ogół nagle uświadomił sobie, że obóz dobiega końca. Pewnie dlatego wszyscy pozostali starali się trzymać razem. Ustanowiono w związku z tym rekord: 30 osób w pokoju o powierzchni 6 m2 - większej ilości nie udało się wcisnąć. A następnego dnia wszyscy pozostali rozjechali się do domów.

 

Atmosfera panująca na obozie była niepowtarzalna (oddając sprawiedliwość czytelnikowi: da się ją powtórzyć - na następnym obozie). Wszyscy serdeczni, weseli, roześmiani i rozmowni. Dzięki obozowi wszelkie zaległości w kontaktach z nawet najdalej mieszkającymi towarzyszami walki zostały nadrobione. Przyjeżdżaliśmy jako przedstawiciele dzielnic jednej partii, wyjeżdżaliśmy jako jedna rodzina. Zapewne sprzyjało temu ogólne przekonanie, że droga, którą obrali członkowie Narodowego Odrodzenia Polski jest właściwa. Na pewno jawi się jako taka w kontekście poczynań wszystkich polityków, nawet tych należących do naszej - w powszechnym, lecz nie naszym mniemaniu - konkurencji. Radość z bycia po jasnej stronie mocy uwidoczniła się w słowach, które zawładnęły całym obozem: „Nie boję się, gdy ciemno jest, Adam Gmurczyk prowadzi mnie”. Sam tylko prezes miał dość i chyba cieszy się teraz, że przez rok, do następnego obozu, nie usłyszy już tej piosenki. Ale za rok nadrobimy zaległości, jeszcze z nawiązką!

Tomasz Perek


© 2003, 2004, 2005, 2006 Narodowe Odrodzenie Polski. Przedruk części lub całości materiałów dozwolony tylko za zgodą redakcji.